Tuesday, September 8, 2015

Wczoraj pożegnałam East Hampton i oficjalnie zaczynam przygodę w Nowym Yorku! :) Ostatnie plażowanie, ostatnie lody w ulubionej lodziarni, ostatnia przejażdżka rowerem...





Wczorajsze pół dnia spędziłam w samochodzie ze względu na duży ruch na drodze. Akurat przy zachodzie słońca miałam cudowny widok wjeżdżając do NYC. I tak jak zawsze kochałam wjeżdżać trasą zamkową w Szczecinie (tęsknie za tym widokiem, ale zero porównania!:D )tak od razu pokochałam ten widok jeszcze bardziej!!! To miasto jest cudowne, gdyby nie upał byłoby idealnie. No, ale nie ma co narzekać, bo niedługo zastanie nas zima i może nie być tak kolorowo :D Szczerze mówiąc było mi trochę smutno wczoraj - znów pakowanie walizek, znów odnajdywanie się w nowym mieszkaniu (chociaż wcześniej tu już byłam dalej do końca nie wiem co gdzie jest). I dziś pierwszy dzień pracy tutaj, który jak dla mnie przebiegł bez większych problemów, męcząco ale to w końcu trójka dzieci więc nie wyobrażam sobie, żeby było lekko. Żebyście nie myśleli sobie, że jeżeli dodaję fantastyczne widoki na facebooka, instagrama czy bloga to jest tutaj pięknie i kolorowo cały czas - nie, oprócz tego zmagam się z docieraniem do dzieci, budowaniem dobrego kontaktu z nimi i odkrywaniem tego co lubią a czego nie... Dzisiejszy dzień był nieco zakręcony. Rano dzieciaki były rozbiegane, może przez to, że są podekscytowane powrotem do miasta i do ich mieszkania, ciężko było je opanować i czymkolwiek zaciekawić, ale jakoś powoli się to udało. Później wybrałyśmy się z nimi i z hostką na plac zabaw do Central Parku, po południu lunch w domu, trochę zabaw, malowanie farbami... Ale najważniejsza część dnia jaka nas czekała to wizyta nauczycielki starszego z chłopców. Hostka chciała, żeby wszystko wyszło idealnie. Niestety - z trójką dzieci nie zawsze da się, aby wszystko wyszło pięknie. Nie było oczywiście tragedii, jedynie co to najmłodszy trochę się ze mną wykłócał w pokoju. I tak właśnie jest, że raz świetnie się razem bawimy a innym razem po prostu krzyczy, płacze i nie da sobie nic powiedzieć...Życie jest ciężkie:D Na koniec dnia usłyszałam od hostki : "ah, ten dzień był tak zły... będę płakać". Stanęłam jak wryta i od razu sama pomyślałam "o nie kochana, to ja zaraz pójdę do parku i będę płakać". Pomyślałam sobie, że to oczywiście przeze mnie i że pewnie nie potrafiłam się zająć małym podczas wizyty nauczycielki. Zaczęłam przepraszać i powiedziałam jej, że w zasadzie nie było tak źle i że po prostu jeszcze ciężko mi jest go czasem odciągnąć kiedy ona jest w pobliżu. Po kilku minutach przyszła do mojego pokoju i przepraszała mówiąc, że skoro twierdzę, że nie było tak źle to może ona jest w błędzie. Zapytałam ją więc co konkretnie było złe, a ona na to, że wizyta nauczycielki przebiegła świetnie (gdzie dla mnie to była możliwie najgorsza część dnia), ale cały dzień według niej był zły, bo dzieciaki były męczące... Morał z tej historii jest taki - Amerykanie wyolbrzymiają i chyba nie przeżyli ciężkiego dnia pracy. Nie ma co brać sobie ich słów do serca. No i wcale nie chodziło jej o moją pracę, a o jej zdaniem zachowanie dzieci:) Na pocieszenie wybrałam się wieczorem do parku, podziwiać widok NYC po zmroku...


A teraz pochwalę Wam się jakie kochane mam dzieciaki :) Najstarsza zapytała mnie dziś czy nie chciałabym pożyczyć jej lampki nocnej, bo ma dwie i mogę jednej potrzebować w nocy, żeby nie było mi smutno :) Awwww *____*


Mam nadzieję, że urzekła Was moja historia. Następna prawdopodobnie w weekend, którego nie mogę się już doczekać i który mam wolny i zamierzam duuuuuuuuużo zwiedzać!
A teraz spadam spać, bo oczy mi się same zamykają... 

No comments:

Post a Comment