Friday, August 28, 2015

Sag Harbor - Haven's Beach


Dzisiejszy post będzie się składał głównie ze zdjęć z wczorajszej wyprawy do Sag Harbor, gdzie wybrałam się z moją host rodzina. Najpierw odwieźć najstarszą na Fishing Camp, a później na plażę Haven's Beach. Wspaniale spędziłam czas ciesząc się widokami i wspólną zabawą z dzieciakami, dzięki czemu jak mi się wydaje coraz lepiej się dogadujemy :) Pogoda była świetna! Jak zwykle nie spotkałam się tutaj z tłumem ludzi co widać na zdjęciach. Plaża położona jest przy zatoce więc woda była bardzo spokojna i można było bezpiecznie kąpać się z dziećmi. Sag Harbor to piękna miejscowość ze świetnymi warunkami dla pasjonatów żeglarstwa. Ja podziwiałam widok żaglówek ścigających się po zatoce wypoczywając na plaży i prażąc się w słonku ...


...trochę też pospacerowałam... 


...w poszukiwaniu skarbów :) 





A oto moje znalezisko - pomimo, że pęknięta nadal jest niesamowita :) 



Wieczorem pierwszy raz sama zostałam z dzieciakami, bo rodzice wyszli na kolację. Siedziałam jak na szpilkach w obawie, żeby nie rozrabiały przed snem, a tu proszę... udało mi się położyć je spać bez większych kłopotów. Zostałam nawet przytulona na dobranoc! Każdy dzień niesie nowe sukcesy:) 

Wednesday, August 26, 2015

Anything could happen!

Jest tak wiele rzeczy, o których zapomniałam napisać, a które przypominają mi się dopiero teraz ! Myślę, że nie raz będę wtrącać jakieś ciekawe wspomnienia, które sobie przypomnę. Dziś wspominałam jedną z najbardziej niesamowitych nocy mojego życia -  Ostatnia noc w hotelu Double Tree by Hilton, w którym odbywało się orientation, 12-13 sierpnia - noc spadających gwiazd! Akurat noc tuż przed poznaniem naszych host rodzin! Co lepszego można było sobie wymarzyć ? Siedziałyśmy we trzy - Asia, Flora i ja w hotelowym ogrodzie do późnej godziny wsłuchując się w odgłosy świerszczy i podziwiając to cudowne zjawisko. Każda wyczekiwała swojej spadającej gwiazdy i oczywiście każda miała to samo marzenie :) Było w tym coś na prawdę magicznego... I mam nadzieję, że marzenie każdej z nas się spełni ! :) 
Póki co każda z nas ma się dobrze i mam nadzieję, że cały rok przebiegnie nam bez większych zmartwień i większych wpadek w pracy z dziećmi. A jeśli już o wpadkach mowa - ja swój dzisiejszy wspaniały dzień pracy (a był na prawdę miły i nawet usłyszałam od hosta, że na prawdę dobrze mi idzie) zwieńczyłam tym, że zamiast pasty do zębów dałam dzieciom krem. Opakowanie wyglądało podobnie jak Colgate, leżało koło szczoteczek więc... ja zamiast przeczytać po prostu nałożyłam troszkę. Dzieciaki oczywiście umyły zęby, zaczęły się krzywić a ja tłumaczyć, że widocznie niechcący dałam im mocniejszą pastę i że to nawet lepiej dla ich zębów. Dopiero później host powiedział mi śmiejąc się, że to był krem... :D No cóż... Idealna ze mnie niania :D 
Na zakończenie widoczki z NYC :) 







Chciałabym także złożyć życzenia urodzinowe mojej kochanej mamie i mojemu kochanemu chłopakowi Michałowi <3 ! Buziaki :) 

Tuesday, August 25, 2015

W Polsce od 40 minut jest już nowy dzień, a u mnie dopiero godzina 19 i zajadam sobie kolację przed telewizorem oglądając ukochany serial "Friends". Dziwne uczucie kiedy pomyślę sobie, że większość z Was kładzie się już do spania, a ja dopiero zaczynam wieczór :D  Wciąż jeszcze żyję wrażeniami z wczorajszego dnia wolnego. Niby nic nadzwyczajnego się nie działo, jak zwykle wsiadłam na rower i pojechałam prosto przed siebie w poszukiwaniu nowego ciekawego miejsca na spędzenie wolnego czasu. Mój pierwotny wstępny plan był taki, aby wyruszyć na bardzo długa przejażdżkę rowerem i zobaczyć latarnię w Montauk, jednak po drodze postanowiłam zboczyć nieco z trasy. Nie żałowałam! Wjechałam w nieznaną mi dzielnicę domków i po prostu podziwiałam widoki... aż w końcu dojechałam do zejścia na plażę "Egypt Beach", na której postanowiłam spędzić trochę czasu. Plaża jak zwykle dosłownie prawie pusta! Przywykłam do tego, że w naszych polskich plażach należy przejść spory kawał, żeby odnaleźć dogodne miejsce, a tu proszę - cała plaża dla mnie :) Od czasu do czasu ktoś przebiegł lub pokręcili się jacyś surferzy. 
  

Po plaży postanowiłam poszukać jakiegoś ciekawego miejsca, w którym mogłabym zjeść coś dobrego, zakosztować amerykańskiej kuchni :D Akurat była pora lunchu więc wszędzie mega kolejki, ale postawiłam na to aby zjeść amerykańskiego burgera, a znalazłam go  w "Scoop du Jour" - miejscu, które właściwie jest lodziarnią (swoją drogą z mega pysznymi lodami!) choć jak widać można tam też zjeść burgera i inne przysmaki :) 

Resztę dnia spędziłam na trawieniu i rozmawianiu na Skypie ze wszystkimi. Dziś z kolei pracowałam, czuję że każdego dnia coraz lepiej dogaduję się z dzieciakami :) Po pracy zrelaksowałam się trochę w basenie i oto siedzę oglądając serial i pisząc dla Was kolejny post. W niedzielę wybieram się na pierwszą samodzielną wyprawę do NYC! :) Mam cluster meeting (spotkanie au pair mieszkających w okolicy z lokalną opiekunką), podczas którego wybierzemy się na spacer po Brooklyn Bridge a na zakończenie pójdziemy na pizzę. Nie mogę się doczekać i na pewno Wam wszystko opiszę:)


Dom ze zdjęcia nie jest domem mojej host rodziny, ale to jedno z miejsc, które mijałam po drodze na plażę i bardzo mi się spodobało więc cyknęłam fotkę. Typowy amerykański domek i jak przy wielu z nich oczywiście wywieszona flaga:)

Na zakończenie zdjęcie z mojego pierwszego dnia w East Hampton. Jedną z pierwszych rzeczy, którą tutaj zrobiłam był wypad z moją host rodziną na ognisko na plaży i spróbowanie słynnych S'mores czyli pieczonych w ognisku marshmallows z krakersem i czekoladą. Bardzo ciągnące się i jak dla mnie za słodkie, ale warto było spróbować :) 

Monday, August 24, 2015

Lot, orientation, pierwsze dni w USA...

Wsłuchuję się w  szum oceanu, zamykam oczy i cofam się myślami do dnia, w którym wszystko się zaczęło. 9 sierpnia o 17.20 (czasu polskiego) po raz pierwszy w życiu wsiadłam do samolotu i tym samym zaczęłam swoją (dotychczas) największą życiową przygodę ! Stres przed pierwszym w życiu lotem był nie do opisania! Jadąc na lotnisko miałam ochotę po prostu zniknąć, wycofać się, a kiedy dotarłam na miejsce ogarnęła mnie panika! Jednak stres szybko minął, ponieważ wszystko działo się tak szybko, że nie miałam czasu myśleć o tym, że boję się lotu i jak się później okazało wcale nie było się czego bać - o czym wszyscy mnie zapewniali! :) Leciałyśmy we trzy - ja, Asia i Flora, z którymi wcześniej znałam się tylko z Facebooka. Dzięki celnikom na lotnisku w Warszawie czas oczekiwania na lot minął nam bardzo szybko - zapewnili nam świetną zabawę robiąc "rutynową kontrolę bagażu" już po odprawie... Każda z nas znów musiała przekopać swoją walizkę, nie wspomnę o tym, że nie było łatwo znów upchać wszystko co z siebie zdjęłam po odprawie i zamknąć walizkę podręczną:D
Kiedy w końcu wylądowałyśmy na lotnisku JFK w Nowym Jorku, przeszłyśmy kontrole paszportów i odebrałyśmy bagaże wszystko zaczęło się dziać jak w jakimś śnie... Na lotnisku czekała na nas przedstawicielka APiA, która zaprowadziła nas na miejsce, z którego miał odebrać nas samochód. Nagle podjechał wielki czarny Cadilac i chciałabym móc zobaczyć teraz nasze miny jakie miałyśmy w tamym momencie :) ! Jadąc do hotelu każda z nas mówiła tylko, że nie wierzy w to co się dzieje...Do hotelu dotarłyśmy dość późno więc po odebraniu kluczy udałyśmy się każda do swojego pokoju, starając się nie obudzić śpiących już w nich dziewczyn, które przyjechały wcześniej. Na drugi dzień zostałam przywitana przez moją rodzinę kwiatami, które wysłali dla mnie do hotelu - to było na prawdę miłe! :):) 

Jeżeli chodzi o Orientation Days - wszystko wyglądało właściwie jak na filmie promującym APiA, pięknie i elegancko. Szkolenie przydatne aczkolwiek bardzo męczące. Pierwsze dwa dni były okropne ze względu na zmianę czasu i przyzwyczajenie się do nowych warunków, ale mimo wszystko bardzo miło wspominam te 4 dni w hotelu - poznałam wiele dziewczyn z różnych krajów jadących do przeróżnych miejsc w USA, z którymi mam nadzieję się jeszcze spotkać:) 




Najlepszym momentem w ciągu tych dni była oczywiście wycieczka po Nowym Jorku! Widok z The Top of the Rock, Times Square i oczywiście widok na Statuę Wolności i New Jersey wieczorem... wszystko to jest nie do opisania:) 

 Po czterech dniach przyszedł czas na to, by każda z nas poznała swoją host rodzinkę. Niektóre dziewczyny wyjeżdżały na lotnisko, inne na pociąg, inne czekały na swoje rodziny w hotelu, a jeszcze inne jak ja czekały na to, aż odbierze je kierowca wysłany przez host rodzinkę :D Muszę przyznać, że to był jeden ze smutnych momentów... Wszystkie osoby, które poznałam się rozjechały... zostałam jako jedna z nielicznych i miałam wrażenie, że nie wiem co mnie czeka... I ponownie jak w przypadku stresu na lotnisku - wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko, tak że nawet nie miałam czasu myśleć o stresie. Nim się obejrzałam siedziałam w czarnym Lincolnie, który wiózł mnie prosto na Upper East Side. Po 40 minutach jazdy dotarłam na miejsce. W mieszkaniu czekała na mnie obecna Au Pair mojej rodziny - Monika, z którą miałam spędzić dwa dni zanim wyruszymy do East Hampton poznać moją host rodzinę:) W dniu mojego przyjazdu wybrałyśmy się wieczorem na "powitalną" Margaritę i na krótki spacer do Central Parku, a następnego dnia dzięki Monice zobaczyłam kilka świetnych miejsc i od razu zakochałam się w tym mieście!


I przyszedł ten dzień, w którym w końcu miałam poznać moją host rodzinę! Obcych mi ludzi, z którymi dotychczas rozmawiałam kilka razy na Skypie i wymieniłam kilka maili... a teraz - mamy mieszkać razem i mam opiekować się ich dziećmi! Oczywiście znów niepotrzebnie się stresowałam, zostałam bardzo miło przywitana i muszę przyznać, że od razu dobrze czułam się w ich domu:) Mimo to pierwsze dwa dni, w których zderzyłam się z nową kulturą, barierą językową były dla mnie dość ciężkie. Dopadł mnie mały homesick, myślałam sobie, że to był ogromny błąd i że nie potrafię się tu odnaleźć. Oczywiście mogłam liczyć na wsparcie najbliższych, którzy nie pozwolili mi się załamać na dobre :D Dziś jestem już po pierwszym tygodniu pracy i jest świetnie!  Każdego dnia jest coraz lepiej. Dzieciaki (podobno) polubiły mnie chociaż wiem, że potrzebujemy jeszcze dużo czasu :) Ah! i zapomniałam wspomnieć, że oprócz tego mam jeszcze psa o imieniu Duffy, z którym także bardzo się polubiliśmy :)



Sunday, August 23, 2015

Jak zostałam nianią na Manhattanie...

Siedzę w swoim nowym pokoju, w swoim nowym "domu" tysiące kilometrów od najbliższych mi osób, z którymi rozstałam się na cały rok i zastanawiam się jak właściwie to się stało, że tu jestem? Od czego powinnam zacząć moją historię? Patrząc z perspektywy czasu wszystko stało się dość spontanicznie, choć decyzja o tym, aby porzucić dotychczasowe życie na rzecz rocznej przygody w Stanach Zjednoczonych była jednak rozłożona w czasie. Pomysł na to, by wyjechać gdzieś, gdziekolwiek już dawno jawił mi się w głowie, ale kto by przypuszczał, że poniesie mnie aż za Wielką Wodę! I oto się stało... Po przejściu procesu aplikacji, załatwiania formalności oto jestem! Dwa miesiące temu podjęłam ostateczną decyzję o tym, że wyjeżdżam - najtrudniejszą dotychczas w moim życiu decyzję i postawiłam wszystko na jedną kartę. Choć byli tacy, którzy nie do końca we mnie wierzyli to dokładnie dwa tygodnie temu postawiłam swoje stopy na amerykańskiej ziemi! I wciąż nie mogę uwierzyć, że to się dzieje. Dziś - może trochę przy okazji uczczenia tych dwóch tygodni - postanowiłam, że założę bloga. Wiele osób pyta mnie o wyjazd, a ja nie nadążam z opowiadaniem więc myślę, że blog będzie dobrą okazją do tego, aby każdy kto jest zainteresowany mógł dowiedzieć się co tam u mnie w tej Ameryce słychać :) 


Jak wielokrotnie już słyszałam - podczas orientation czy nawet od pana celnika na lotnisku - 'You are lucky girl!' - poszczęściło mi się, bo jest mi dane mieszkać w samym centrum Nowego Yorku, a mianowicie na Upper East Side. Zostałam więc nianią na Manhattanie, a opiekować się będę trójką cudownych dzieciaków - dwóch chłopców w wieku 2,5 i 3,5 lat oraz dziewczynką w wieku 6 lat. Osobiście nie do końca marzyłam o tym, by mieszkać w centrum Nowego Yorku. Marzyła mi się mała miejscowość gdzieś na obrzeżach, z uliczkami niczym z filmów... jednak nie wszystko stracone! Otóż mogę powiedzieć, że jestem podwójną szczęściarą! Trafiło mi się dwa w jednym, ponieważ w okresie wakacyjnym moja host rodzina opuszcza zatłoczony Nowy York i spędza całe wakacje w East Hampton - spokojnej miejscowości nad Oceanem. Mieszkam "w lesie"a koło domu od czasu do czasu przebiegają sarenki i szare wiewiórki, a jak tylko mam wolną chwilę to pędzę rowerem na plażę i wyleguję się na ręczniku słuchając szumu oceanu. Tak więc w chwili obecnej pozdrawiam Was serdecznie z East Hampton, które powoli odkrywam każdego dnia, ciesząc się wspaniałą pogodą. I ogromnie cieszę, że tu jestem! Że zdobyłam się na to, aby tu być. Myślę, że nie byłoby mnie tu gdyby nie wsparcie wspaniałych osób, które wokół siebie mam, które powtarzały mi, że dam radę kiedy miałam chwile zawahania. I które wiem, że w każdym momencie na pewno będą wspierać mnie w tym co robię! Dziękuję Wam! :) 

W kolejnych postach postaram się opisać jak wyglądały moje pierwsze dni tutaj, a nie ukrywam, że działo się dużo i te dwa tygodnie jak i okres przed wyjazdem były dla mnie niczym jazda na kolejce górskiej - nastrój i nastawienie zmieniało się dosłownie co chwilę - z podekscytowania w rozpaczliwą chęć wycofania się w ostatniej chwili... To tyle jeśli chodzi o początek, jeśli jesteście ciekawi tego jak wyglądały moje pierwsze dwa tygodnie w USA cierpliwie poczekajcie na kolejny post:)