Thursday, December 31, 2015

Last day of the year.

W ogóle nie czuję, że dziś jest Sylwester. Zwyczajny dzień, a od jutra po prostu będę inaczej zapisywać datę... 

Rok temu o tej porze rozpaczliwie biegałam po Szczecinie w poszukiwaniu kostiumu superbohatera na imprezę sylwestrową, którą organizowałam z przyjaciółmi w wynajmowanym przez nas mieszkaniu. I nawet przez myśl mi nie przeszło, że będę teraz leżała na plaży gdzieś na Florydzie i pogrążała się w przemyśleniach na temat minionego roku.

To był szalony rok! Inaczej tego określić nie mogę. W styczniu podjęłam decyzję o wyjeździe, od której wszystko się zaczęło. Kompletowałam dokumenty, wypełniałam aplikację... chociaż wciąż powtarzałam "jeszcze nic nie wiadomo" - stało się! W czerwcu znalazłam rodzinę, a w sierpniu trzęsłam portkami na lotnisku. I tak oto od prawie pięciu miesięcy, choć wciąż czasami w to nie wierzę, jestem au pair w USA. 

Właściwie już od miesiąca przed wyjazdem moje życie zaczęło toczyć się w innym tempie. A raczej pędzić jak jakiś rollercoaster. W ciągu tego roku wydarzyło się tyle, a jeszcze wiele przede mną...

Plany na dziś?
Zamierzam zrobić sobie najlepszą kolację na świecie i wypić szampana na skypie w czasie polskiego Sylwestra. A w czasie amerykańskim... idę do "centrum" tej wioski z jakąś wczoraj poznaną na faceboku dziewczyną. Pierwszy raz spędzę sylwestra spontanicznie, z kimś nieznajomym, ale taki już był ten rok - pełen "pierwszych razów" i szalonych decyzji :D 

Postanowienia noworoczne? 
Hmm... Myślę, że jak każda au pair - odłożyć trochę pieniędzy. I korzystać z życia ile się da, szczególnie, że zostało mi tylko 9 miesięcy w USA, a lista rzeczy do zobaczenia nie maleje!  Tylko jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu? Oto jest pytanie:) 



Życzę Wam, aby nadchodzący rok był pełen fantastycznych przygód, które będziecie mogli wspominać przez całe życie. Abyście nie bali się marzyć i realizowali swoje cele i pamiętali, że wszystko zależy od was więc miejcie odwagę podejmować wyzwania. Życze Wam cierpliwości i wytrwałości, której mi czasami brakuje więc sama sobie też tego życzę :D  Odnajdźcie w sobie to co kochacie robić. Miejcie wokół siebie wspaniałych ludzi ! I przede wszystkim w  Nowym Roku czerpcie z życia pełnymi garściami! :)

Z dalekiej Florydy przesyłam Wam noworoczne buziaki! 

Monday, December 28, 2015

Święta, święta i po świętach...



W tym roku właściwie prawie w ogóle nie odczułam, że są święta i jakoś były tylko dodatkiem do mojej wycieczki. 

 Pierwszym etapem był St. Petersburg, gdzie spędziłam wigilię i pierwszy dzień świąt dzięki Paulinie, która zorganizowała u siebie kolację i mnie ugościła za co ogromnie jej dziękuję. Był opłatek, tradycyjne potrawy i oczywiście pasterka. Nie przypuszczałam, że spotkam tam tak wielu polaków. Przez chwile czułam się jakbym była na pasterce w Polsce i jakby faktycznie te święta nie były tego roku nadzwyczajne. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że nie jestem osobą jakoś szczególnie kościelną. Ale może to, że jestem tak daleko od domu i to, że nie mogłam tych świąt spędzić z najbliższymi sprawiło, że kościół pełen polskich ludzi śpiewających wspólnie kolędy niesamowicie mnie poruszył. Mimo tego, że jestem w pięknym miejscu i sprawia mi ogromną przyjemność poznawanie nowej kultury nie sądzę, żebym mogła nią całkowicie przesiąknąć, bo z tej perspektywy widzę jak bardzo przywiązana jestem do polskich tradycji i tego co dobre, bo... polskie :D 
Dodatkowo bardzo dotarło do mnie kazanie księdza, które odniosłam do własnych ostatnich doświadczeń w mojej host rodzinie. Wieczór wigilijny był więc tradycyjnie po polsku bardzo sentymentalny i pełen zadumy... 

Pierwszy dzień świąt spędziłyśmy mimo wielu planów dość leniwie włócząc się po St Petersburgu i zwiedzając okolice. I szczerze mówiąc przynajmniej odpoczęłam trochę. Samo miasto świetne, plaża nocą najpiękniejsza jaką widziałam. I klimat, który niesamowicie mi odpowiada ! Żałuję jedynie, że nie zdażyłam zobaczyć muzeum Salvadora Dali, ale dzięki temu mam powód, żeby w okolice St. Pete jeszcze wrócić. 




Drugiego dnia świąt wybrałam się do Orlando i oczywiście do Universal Studio, które ku zdziwieniu wszystkich z obsługi zwiedzałam samotnie. I byłoby więcej zabawy zwiedzać z kimś i wspólnie korzystać ze wszystkich atrakcji, ale mimo, że byłam tam sama bawiłam się równie dobrze, pomimo, że zaczynała mnie rozkładać choroba i brakowało mi głosu... Jedyne co mogę polecić to wybrać się do Orlando na zdecydowanie więcej niż kilka godzin jak było w moim przypadku. Bo przez to nie mogłam sobie pozwolić na czekanie w wielu kolejkach i korzystanie ze wszystkiego. Ale czułam się mega szczęśliwa z mojego prezentu świątecznego dla siebie od siebie :) 






Zdecydowanie najlepszą częścią parku był dla mnie park Harrego Pottera, podzielony na dwie części. Pierwsza część znajduje się po stronie Universal Studio. Ulica, przy której znajduje się słynny dworzec Kings Cross, wygląda jakbyśmy na prawdę znajdowali się w Londynie. A przechadzając się przez jej zakamarki docieramy do dziury w murze, przez która możemy przejśc do filmowej Ulicy Pokątnej i Banku Gringotta. Wchodząc na dworzec Kings Cross docieramy na peron 9 i 3/4 i możemy przejechać się pociągiem Hogwart Express do wioski Hogesmeade, po drugiej stronie parku na Island of Adventure, gdzie między innymi skosztować można Butterbeer czyli ulubionego napoju uczniów Hogwartu. A jeśli o Hogwarcie już mowa to obowiązkowym punktem (dla tych, którzy mają czas stać w kolejkach) jest zwiedzanie zamku.











I nadszedł czas powrotu do West Palm Beach, gdzie został mi już tylko tydzień rozkoszowania się słońcem i upałami. 
I tylko 20 dni do wakacji ! :) 

Z bardzo porannych refleksji au pair: 

Kiedy o 5.00 nad ranem słyszycie matkę, która krzyczy na swoje dzieci, bo się już obudziły i wariują, a ona chce je uspokoić, żeby jeszcze posiedziały w pokoju, co by tak wcześnie z nimi nie wstawać i gasi im światło każąc im iść spać. A pare minut później przychodzi do Was dziecko prawie płacząć i skarżąc, że mama była dla nich nie dobra, zgasiła im światło i boją się spać...
Pojawia się mój odwieczny dylemat tutaj - mieć to w dupie i nie podważać "autorytetu dobrej mamy", w końcu co zmienię przez jeden rok... czy być po stronie dzieci,bo przecież... to tylko dzieci. 

Wednesday, December 23, 2015

Have yourself a merry little Christmas!


' Ola is always in adventure!' 
Powiedziała dziś moja najstarsza. I miała racje, bo cały ten rok jest niesamowitą przygodą i każdego dnia staram się wyciągnąć z niego jak najwięcej. 
Choć nie zawsze jest lekko. Choć nie mam przeuroczej niczym z obrazka amerykańskiej host rodzinki. Choć bardzo się od siebie różnimy i często jest inaczej niż sobie wyobrażałam to nie żałuję, że prawie pięć miesięcy temu odważyłam się na wylot do USA.

W powietrzu unosi się zapach krojonej przeze mnie sałatki jarzynowej. W końcu w tym domu czuć, że zbliżają się święta! "Moi amerykanie" obchodzą święta zupełnie inaczej niż my. Choinka ubrana jest już od listopada. Z każdym dniem rośnie liczba kartek świątecznych i świątecznych paczek. Nie ma tygodnia spędzonego przy garach i zapachu bożonarodzeniowych potraw. Nie wspomnę już o tym, że zapach mandarynek nikomu nie kojarzy się ze świętami. 

W drodze na Florydę w samolocie rozmawiałam z moją host mamą o tym czym dla mnie są święta i że w zasadzie Boże Narodzenie jest dla mnie najważniejsze.  Wspólne przygotowywanie potraw, wspólne ubieranie choinki w wigilijny poranek. Ten cały pośpiech, aby ze wszystkim zdażyć. Kolejki w sklepie i martwienie się o to "aby na pewno niczego nie zapomnieć i nie stać już w tej kolejce". Chociaż i tak co chwilę się okazuje, że po coś trzeba wrócić :) I w końcu wigilijna kolacja w gronie najbliższych. Opowiedziałam jej o tradycji dzielenia się opłatkiem, podczas której moja babcia zawsze się wzruszała....Barszcz z uszkami lub grzybowa, jak kto woli, i 11 innych potraw, których należy spróbować, aby nie zabrakło nam szczęścia przez cały rok. W końcu wypatrywanie pierwszej gwiazdki i prezenty, a późnym wieczorem - pasterka. Przez dwa następne dni spotkania z rodziną i wspólne objadanie się świątecznymi przysmakami... Powiedziałam jej, że w Polsce to bardzo sentymentalny okres. W związku ze zbliżającym się końcem roku każdy z nas popada w zadumę.  Myślimy o tych, których z nami nie ma w tym roku... Często przy wigilijnym stole dzielimy wspólne wspomnienia i po prostu dobrze się ze sobą bawimy jako rodzina:) 

Ona z kolei opowiedziała mi jak święta spędza się w ich rodzinie.
Otóż po pierwsze Amerykanie nie świętują 24 grudnia. Najważniejszy jest 25 grudnia, kiedy to rano wszyscy odpakowują górę prezentów , a następnie jedzą świąteczne śniadanie. Moja host rodzina nie jest typem rodziny tradycyjnej i sentymentalnej więc najzwyczajniej w świecie wybierają się na "fancy" śniadanie do "fancy" restauracji.
I to tyle jeśli chodzi o święta Bożego Narodzenia.

To pierwsze Boże Narodzenie, którego nie spędzę w domu. Na początku będąc w Nowym Jorku klimat świąteczny wprawiał mnie w nastrój tęsknoty za domem. Teraz na Florydzie chyba zupełnie o tym zapomniałam...  I jakoś dopóki nie zaczęłam robić sałatki - nie czułam zupełnie tego, że jutro jest wigilia. Do tego 28 stopni i palmy za oknem nie tworzą zupełnie klimatu , który powinien towarzyszyć temu okresowi. W tym roku będzie zupełnie inaczej niż zwykle, ale mam zamiar spędzić święta w tradycyjny sposób i w polskim gronie. Jutro wybieram się do St. Petersburga do Pauliny, którą poznałam przed wyjazdem podczas naszej wspólnej wizyty w ambasadzie! I już nie mogę się doczekać:)


Wszystkim Wam życzę spokojnych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia spędzonych w gronie najukochańszych Wam osób. Dużo zdrowia, radości i tego, abyście spełniali swoje marzenia! I nie objadajcie się za dużo ! :) 



Sunday, December 20, 2015

Welcome to Florida!


Choinkę w tym roku zamieniłam na palmy. 
Nowojorskie szczury na jaszczurki. 
O zimowym płaszczu mogę zapomnieć na następne dwa tygodnie.
I chociaż większość dnia wieje i słońce chowa się za chmurami,
ciężko uwierzyć, że jest ponad połowa grudnia, a do Bożego Narodzenia zostały 4 dni!
Ja czuję się jakby znów był sierpień.
Kiedy większość z Was w Polsce zaczyna czuć klimat Świąt i myśli o tym co jeszcze przygotować na Wigilię, ja siedzę na tarasie otoczona palmami i łapię promienie słoneczne...

Melduję się moi kochani na Florydzie, a konkretnie - w Palm Beach, gdzie przyleciałam przedwczoraj ze swoją host rodziną na Święta i Sylwestra. Jako, że pogody na plażę za bardzo nie mam, bo pomimo słońca, które od czasu do czasu przebija się przez chmury, okropnie wieje więc na plaży wysiedzieć się nie da! Postanowiłam wczoraj wybrać się na spacer w celu poznania okolicy. Palm Beach przeszlam może w 30 minut. Miejscowość bardzo ładna i bardzo jakby to moja hostka określiła jej ulubionym słowem "fancy". Sklepy znanych projektantów, piękne samochody i jachty.. I wszędzie oczywiście palmy, palmy, palmy :) Postanowiłam przejść przez most do miejscowości West Palm Beach, gdzie trochę więcej się dzieje. Udałam się na ulicę Clematis, która jest "centrum rozrywki" - restauracje, puby, gdzie faktycznie jakieś życie sie toczyło w przeciwieństwie do tego co zobaczyłam w Palm Beach. 












Muszę przyznać, że pomimo całej mojej miłości do Nowego Jorku znacznie lepiej czuję się w takiej miejscowości, chociaż... mogłoby się więcej dziać! Ale może to fakt, że pochodzę z miejscowości, która leży (prawie!) nad morzem sprawia, że czuję się tu bardziej swojsko. Nie czuję tego nowojorskiego napięcia tylko totalny luz. Czas płynie jakoś wolniej.. 

I to uczucie nie do opisania, kiedy rano wychodzę biegać, z lewej strony ocean, z prawiej strony palmy i czuję się jak w filmie... brak mi słów ! 

Plan na dziś - złapać tyle słońca ile się da i obejrzeć nowe Gwiezdne Wojny.
Pozdrawiam Was ciepło:) 

Monday, December 7, 2015

It's beginning to look a lot like Christmas...



W NYC wszechobecny jest klimat Bożego Narodzenia. Obowiązkowo wybrałam się na Rockefeller Center, żeby zobaczyć coroczne włączenie światełek na choince. Mogę odznaczyć to na swojej liście rzeczy koniecznych do zrobienia podczas pobytu w NYC, jednak zbyt wiele nie widziałam. Jak zwykle przy takich okazjach tłum ludzi i poblokowane ulice. Jednak klimat bardzo fajny, świąteczna muzyka, magia światełek i człowiek od razu czuje się jak w kultowym filmie "Kevin sam w Nowym Jorku".
Amerykanie mają chyba jakąś obsesję na punkcie Świąt i świątecznego klimatu.
Zdjęcie choinki udało mi się zrobić kilka dni po zapaleniu światełek, tlum ludzi wciąż na Rockefeller Center, ale tym razem udało się dopchać pod samą choinkę!





Odwiedziłyśmy ostatnio z Agatą chyba najlepsze muzeum na świecie! Otwarte tymczasowo, DARMOWE, muzeum emocji ! Emocje w grze świateł, muzyce i zapachu, wrażenia niesamowite! Między innymi w okularach 3D przechodziłyśmy przez "las" światłowodów oraz mogłyśmy poczuć się jakbyśmy siedziały w chmurach.  A do tego wszystkiego... na koniec można zrobić sobie zdjęcie i po przyłożeniu dłoni do specjalnego czujnika komputer generuje jaki macie nastrój w danej chwili, zdjęcie jest drukowane oczywiście za darmo i żeby tego było mało.. pachnie tak jak wasza emocja:)!







I taka pseudomądra myśl na zakończenie.
Idąc ulicą natrafiłam ostatnio na cytat :



The universe is made of stories, not of atoms. 

Coś w tym jest. Każdy człowiek jest osobną historią. Nic odkrywczego, a jednak kiedy przechadzam się ulicami miasta to lubię obserwować ludzi i taka mnie naszła myśl, że niesamowite jest to, że ten tłum ludzi to wiele nieprawdopodobnych historii, które skrywa ten świat.