Thursday, September 24, 2015

Don't worry - be happy!


Zbieram się od kilku dni za napisanie nowego posta i jakoś nie mogę znaleźć na to czasu. Tyle myśli kłębi się w mojej głowie, że teraz nawet nie wiem od czego zacząć. To był męczący tydzień. Jeśli czytacie mojego bloga i myślicie sobie, że jest ciągle pięknie i kolorowo to jesteście w wielkim błędzie. 

Owszem, jestem szczęściarą - jestem w mieście marzeń! Ale moja codzienność nie jest usłana różami - codziennie wstaję o 5.30 po to, żeby się ogarnąć, położyć do łózka i czekać aż obudzą się dzieciaki. Z wielkim bólem serca opuszczam moje łózko i idę do pokoju dzieci, najmłodszy wciska mi od razu do rąk swoje poduszki ; "weź tą poduszkę... i tą poduszkę... i mój kocyk..." i na końcu sam wdrapuje mi się na ręce. I tak obładowana z ledwie otwartymi oczami idę z nimi do kuchni. Poranna rutyna - pranie z poprzedniego dnia, rozładowanie zmywarki, zrobienie śniadania, oglądamy jakąś bajkę, ubieramy się do szkoły bla bla bla...reszta dnia wygląda różnie, czasem po szkole idziemy na plac zabaw oddalony osiem bloków od naszego domu. Kiedy idę z trójką ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę. Kiedy idę z dwójką też, szczególnie kiedy biegnę z wózkiem i dzieciaki krzyczą "Szybciej! Ale zabawa!". Powoli odnajduję swoją drogę do nich. Często ze sobą walczą, a ja nie mogę przebić się przez ich krzyk, żeby cokolwiek powiedzieć. 

Amerykańskie dzieciaki są rozpieszczone, chociaż moje w porównaniu do innych są na prawdę wspaniałe (kiedy nie walczą ze sobą i nie robią mi na złość są wręcz kochane). Wymuszają wszystko krzykiem i płaczem, wybuchając często z byle powodu. Bywa. Małymi krokami staram się znaleźć na to metodę i raz jest dobrze, a raz gorzej. Kilka dni temu dopadł mnie kryzys. Wcześnie ? Myślę, że nie ma na to określonej pory i zależy to od sytuacji. Jak już kiedyś pisałam - amerykanie mają fazę na punkcie nawiązywania znajomości, posiadania przyjaciół. Wszystko ok, ale w moim odczuciu wszystko odbywa się z większą presją niż u nas w Polsce. U nas po prostu idziesz do szkoły i poznajesz znajomych, idziesz na plac zabaw i bawisz się z innymi dziećmi. Kiedy byłam dzieckiem wspólne wyjścia na placu zabaw wychodziły w miarę naturalnie, nikt nie mówił : "Hej, zorganizujmy spotkanie na placu zabaw w piątek mamy wolne popołudnie!" . Bo u nas dzieciaki nie mają napiętego planu zajęć, a tutaj powinny chodzić z kalendarzem i umawiać się na spotkania miesiąc przed. Ok, spotkania z innymi dziećmi są w porządku. Może wydaje mi się to dziwne, bo jest inne od tego co znam, bo w Polsce nie kładzie się na to aż takiej presji. Kiedy w domu jest więcej niż trójka dzieci (a raz zdarzyło się, że odwiedziła nas trójka znajomych z nianiami więc to już szaleństwo) , dzieciaki są tak podekscytowane, że zaczynają biegać, pokazywać swoje pokoje, zabawki, ciężko jest je zainteresować zabawą, bo mają już pomysły na własne zabawy. Ale kiedy przy okazji w domu jest wasza hostka, która chodzi za wami i mówi w kółko "Tylko się z nimi baw. Tylko się z nimi baw. Wymyśl coś kreatywnego. Baw się z nimi. Niech mają dobrą zabawę. Baw się". To macie serdecznie dość, bo nie wiecie od czego macie zacząć - zebrać je razem do kupy, bawić się z jednym, biec za drugim,trzecim, piątym!? W takich momentach bywa na prawdę ciężko. Myślę, że to po prostu kwestia tego, że amerykanie wyolbrzymiają wszystko - zwykłe spotkanie z sąsiadką, żeby dzieci się pobawiły to wielkie wydarzenie dnia -  "playdate" ! A dziecko koniecznie "musi mieć znajomych!" więc ja w związku z tym muszę nawiązywać kontakty z innymi nianiami.  Co z tego, że połowa z nich to hiszpanki, meksykanki, filipinki, które na placu zabaw gadają tylko w swoim języku, a ja siedzę obok i głowię się jak nawiązać temat, żeby zdobyć ich numer.  

 A więc po kilku takich sytuacjach dopadł mnie kryzys. I kiedy znów musiałam wstać przed 6 rano nie miałam ochoty podnieść się z łóżka. Ale kiedy pierwszy raz odkąd tu jestem zamiast porannego "Mamoo!" albo "Tatooo!" usłyszałam swoje imię od razu z uśmiechem na twarzy wstałam do moich dzieciaków. Faktycznie, bywają dni kiedy wracając ze spaceru, placu zabaw czy innych zajęć nasi doormani śmieją się na mój widok, a ja jedyne co mogę im powiedzieć to "Wiem, to szalone!" i pędzę za dzieciakami do windy. Ale są też takie momenty jak niespodziewanie najmłodszy wskakuje mi na ręce i mówi "Chcę, żebyś została z nami długi czas". 

Mimo kryzysu, mimo różnic kulturowych jest cudownie, że tu jestem:) A kiedy jest źle wystarczy, że przejdę się do Central Parku - dosłownie dwie minuty od mojego domu. I wtedy jestem w samym środku Manhattanu, a widok rekompensuje wszystko! 



Saturday, September 19, 2015

Philly! Adventure continues! :D


W końcu doczekałam się piątku i wycieczki do Philly! Jak było? Cudownie! Miasto, w porównaniu do Nowego Yorku spokojne i malutkie. Spokojnie dałyśmy radę przejść wszystko na piechotę i zobaczyć wszystko co chciałyśmy. Najważniejsze atrakcje można praktycznie obejść idąc od strony dworca w linii prostej. Philadephia jest urocza ze względu na wiele zabytkowych budynków i  atrakcji związanych z historią Stanów Zjednoczonych. I co ciekawe zauważyłyśmy także wiele polskich akcentów jak choćby pomnik Tadeusza Kościuszki czy Polish American Museum, do którego trafiłyśmy przypadkiem, ale o tym za chwilę...
Swój spacer zaczęłyśmy oczywiście od zobaczenia pomnika Rockiego Balboa oraz słynnych schodów, po których wbiegał filmowy bohater. Oczywiście byłyśmy zbyt leniwe, by wbiec :) 


Następnie udałyśmy się do Love Park, żeby zobaczyć miniaturową w porównaniu do nowojorskiej rzeźbę Love. Po drodze oglądajac też rzeźby w  Rodin Museum. Philadelphia jest pełna rzeźb i fontann, czasem zupełnie nadzwyczajnych i zaskakujących o czym się za chwilę przekonacie:)  Zanim dotarłyśmy do Love Park zrobiłyśmy sobie chwilkę przerwy w jednym ze skwerów i postanowiłyśmy się trochę ochłodzić. 






Kolejnym miejscem na naszej liście był Reading Terminal Market. Miejsce, które absolutnie trzeba zwiedzić robiąc sobie przerwę podczas zwiedzania. Przeszłyśmy dookoła cały rynek zanim zdecydowałyśmy się co zjemy. Udało nam się zjeść obiad w postaci makaronu, sałatki i kurczaka  + najlepsze na świecie lody. Za wszystko zapłaciłyśmy niecałe 10$. I jeśli już o lodach mowa będąc tam wstąpcie koniecznie do Bassets Ice Creams ! A oto moje lody - smak oczywiście masło orzechowe, wszystko co jemy ostatnio z Agatą smakuje masłem orzechowym:D 


Kilka ciekawych przysmaków, które możecie znaleźć w Reading Terminal Market :) 

 Tak, to żółty arbuz :)

Po przepysznych lodach ruszyłyśmy w kierunku Liberty Bell i Independence Hall, a następnie mijając po drodze grób Benjamina Franklina poszłyśmy zwiedzić stare miasto. 

    



Okazało się, że aby przejść wszystkie atrakcje nie potrzebujemy wcale dużo czasu. Zostało nam go nawet więcej niż przypuszczałyśmy więc postanowiłyśmy iść po prostu przed siebie. I tak przypadkiem trafiłyśmy do Polish American Museum, gdzie spotkałyśmy grupę azjatów zainteresowanych naszym krajem ojczystym, którzy przeprowadzili z nami wywiad. Było ciekawie :) 

Bezcenne - zobaczyć swoje małe miasteczko na mapie gdzieś w Philadelphii :D 



W drodze powrotnej na dworzec zrobiłyśmy sobie małą przerwę w Washington Square. Wycieczka była jak najbardziej udana i przede wszystkim - tania! Łącznie z biletami, jedzeniem i pamiątkami wydałam około 70$, A gdybym nie pokusiła się o koszulkę z Rockym (nie mogłam się powstrzymać!) zmieściłabym się nawet w 50$ więc... jak najbardziej polecam wszystkim, którzy są lub kiedykolwiek będą w okolicy jednodniową wycieczkę do Philly :) 




Sunday, September 13, 2015


Po dwóch dniach intensywnego zwiedzania nie czuję nóg, a to jeszcze nie koniec, bo jutro jeszcze jeden dzień wolnego, który mam zamiar również spędzić na poznawaniu miasta! Nawet nie wiem od czego zacząć tyle w ciągu ostatnich dwóch dni się działo i tak wiele zobaczyłam... Wczoraj był 11 września więc oczywiście głównym celem było zwiedzenie miejsca po WTC. Dla mnie osobiście robiło ogromne wrażenie i było bardzo przejmujące. Oczywiście w dniu rocznicy zebrało się bardzo dużo ludzi, ale jakoś dopchałyśmy się, żeby zrobić kilka zdjęć. 
Potem wybrałyśmy się do The Metropolitan Museum of Art, głównie po to, by pokazać Agacie widok z dachu (bo ja już wcześniej tam byłam) i podładować telefony zamiast intensywnie oglądać eksponaty. Stwierdziłyśmy, że samo muzeum zwiedzimy innym razem... Po drodze do muzeum zahaczyłysmy o Chinatown i Małą Italię. 
Liczyłyśmy też trochę na to, że z dachu muzeum widać będzie kolumny świateł, które miały symbolizować bliźniacze wieże. Niestety słabo było widać więc na zakończenie dnia wybrałyśmy z powrotem w okolice Ground Zero Memorial - widok był niesamowity, a zdjęcia niestety tego nie oddają... 








Najlepszą jednak częścią wczorajszego dnia był wypad do Mc Gee's Pub, który mogę polecić wszystkim fanom serialu How I Met Your Mother. Irlandzki Pub, który był inspiracją dla serialowego Mc Laren's serwuje świetne drinki, które oczywiście nazwą nawiązują do serialu :) Z pewnością jeszcze wrócę do tego miejsca! Jeżeli kiedykolwiek będziecie w Nowym Yorku to koniecznie tam idzcie - polecam drinka The Pineapple Incident mmm... :) 



Dziś z kolei zaczęłyśmy od zwiedzenia Columbia University - mojej mam nadzieję przyszłej uczelni. Niestety muszę czekać do przyszłego semestru, bo nie przegapiłam termin zapisów na zajęcia w tym semestrze :D 

 

Kolejną główną atrakcją dnia była wizyta na Greenpoint - polskiej dzielnicy! Po drodze jednak zatrzymałyśmy się na lodowe knapki, Kolejne miejsce, które mogę polecić- Melt Bakery na 132 Orchard Street. Dla mnie rewelacja!


Spacerem po Wiliamsburg Bridge udałyśmy się na Brooklyn. Może to pogoda na to wpłynęła, ale Brooklyn zrobił a nas wrażenie smutnej dzielnicy, niczym z filmów gangsterskich. Nie czułam się już tak bezpiecznie jak na "naszym" Manhattanie:) 



Po przejściu miliona kilometrów i odnalezieniu stacji metra udało nam się szczęśliwie dojechać na Greenpoint. Teraz tylko pozostało nam znaleźć restaurację z upragnionymi przez każdą z nas pierogami! Mijając po drodze polskie sklepy, księgarnię, fryzjera...trafiłyśmy do restauracji "Królewskie Jadło" na najlepsze na świecie pierożki ruskie, polskie piwko i szarlotkę:) Obsługa oczywiście polska, ceny przyzwoite także kolejne miejsce, które mogę dziś polecić ! Można było przez moment poczuć, że jest się w Polsce. Po wyjściu z restauracji, może to Brooklyn tak na to wpłynął, ale poczułam lekką nostalgię. Obowiązkowo zaszłyśmy także do Biedronki po Ptasie Mleczko i Delicje. Ciekawe czy zasmakują mojej host rodzince:) 






 Dziś w planach kolejne zwiedzanie... wolny weekend się kończy, a ja już zaczynam odliczać dni do piątku i wyjazdu do Philadelphii... :) 




Thursday, September 10, 2015

Nigdy nie wiesz...

Pierwszy tydzień pracy w Nowym Jorku praktycznie za mną. Jeszcze tylko jutro kilka godzin, zakładam wygodne buty i wyruszam przed siebie, żeby odkrywać to cudowne miasto:) Wczoraj po raz pierwszy wybrałam się z dzieciakami sama do parku - średni był w szkole, a ja z najmłodszym i najstarszą wyruszyłam spacerem wzdłuż 5th Avenue na plac zabaw. Czułam się jak filmowa niania pchając wózek i podziwiając po drodze widoki. 


Dziś z kolei z powodu deszczu (który mam nadzieję odpuści trochę w weekend i nie zrujnuje moich planów) mieliśmy głównie playdate w domu. Przyszła do nas Au Pair mieszkająca dwa bloki dalej, której rodzina przyjaźni się z moją i dzieciaki się razem bawiły. I na tym polega życie tutaj, jak mówi moja hostka " W Nowym Jorku polegasz na swoich znajomych, więc rób sobie znajomości..". Zauważyłam, że amerykanie mają bzika na punkcie posiadania dużej ilości tzw. "przyjaciół" i ciągłych spotkań z nimi. Tak więc... jestem na etapie poznawania innych opiekunek, niestety głównie zwykłych nianiek a nie au pair,  które są starsze i z którymi nie za bardzo jest o czym gadać. 

Ale przy okazji poznawania ludzi - wczoraj przytrafiła mi się śmieszna przygoda. Po pracy wyszłam z psem na spacer do Central Parku. Zaczęło kropić więc postanowiłam, że zawrócimy już do domu i byliśmy już na powrotnej ścieżce, gdy Duffy nagle zawrócił obok siedzącego na ławce mężczyzny i centralnie załatwił mu się przed nogami. Byłam zażenowana, zaczęłam przepraszać i oczywiście sprzątać psie odchody... Facet - starszy gość - zaczął się śmiać i od razu powiedział, że mój akcent chyba nie jest amerykański i pytał skąd pochodzę. Mówię więc, że z Polski, na co on kalecząc odpowiedział :  "Jak się masz?". I tak zaczęliśmy rozmawiać, okazało się, że ma bzika na punkcie nauki języków i po polsku coś tam potrafił prostego powiedzieć. Rozmawialiśmy o wszystkim i niczym aż totalnie się rozpadało i oboje stwierdziliśmy, że bez sensu stać na deszczu i trzeba się ruszyć, szczególnie że Duffy - sprawca całej sytuacji- moknie. Przeszliśmy więc w tę samą stronę i  część mojej drogi do domu po prostu przegadaliśmy o pierdołach. I pomyślałam - nigdy nie wiesz co się może wydarzyć i kogo możesz spotkać na swojej drodze. 
Nigdy nie wiesz czy Twój pies nie zesra się komuś centralnie pod nogami, a ten ktoś okaże się bardzo miłym człowiekiem, z którym odbędziesz ciekawą pogawędkę tak po prostu... 

A oto jak zdrowo się odżywiamy z Agatą... na kolację kultowe "Shake Shack". Burger, fryty z serem i moje pierwsze (tak, nie do wiary!) piwo w Ameryce:)



Times Square, na którym wszystko Cię może zaskoczyć... i nigdy też nie wiesz co zaskoczy Cię w metrze w drodze powrotnej do domu. Dziś np, około trzynastoletni chłopiec wszedł i zapowiedziany przez swojego starszego brata zaczął śpiewać Thinking out loud Ed Sheerana. A ja z uśmiechem na twarzy wracałam do domu... 

Własnie zamówiłam bilety do Philadelphii ! Za tydzień w piątek wybieram się na małe zwiedzanie i poszukiwanie mojej nowej nalepki na walizkę :) 

Tuesday, September 8, 2015

Wczoraj pożegnałam East Hampton i oficjalnie zaczynam przygodę w Nowym Yorku! :) Ostatnie plażowanie, ostatnie lody w ulubionej lodziarni, ostatnia przejażdżka rowerem...





Wczorajsze pół dnia spędziłam w samochodzie ze względu na duży ruch na drodze. Akurat przy zachodzie słońca miałam cudowny widok wjeżdżając do NYC. I tak jak zawsze kochałam wjeżdżać trasą zamkową w Szczecinie (tęsknie za tym widokiem, ale zero porównania!:D )tak od razu pokochałam ten widok jeszcze bardziej!!! To miasto jest cudowne, gdyby nie upał byłoby idealnie. No, ale nie ma co narzekać, bo niedługo zastanie nas zima i może nie być tak kolorowo :D Szczerze mówiąc było mi trochę smutno wczoraj - znów pakowanie walizek, znów odnajdywanie się w nowym mieszkaniu (chociaż wcześniej tu już byłam dalej do końca nie wiem co gdzie jest). I dziś pierwszy dzień pracy tutaj, który jak dla mnie przebiegł bez większych problemów, męcząco ale to w końcu trójka dzieci więc nie wyobrażam sobie, żeby było lekko. Żebyście nie myśleli sobie, że jeżeli dodaję fantastyczne widoki na facebooka, instagrama czy bloga to jest tutaj pięknie i kolorowo cały czas - nie, oprócz tego zmagam się z docieraniem do dzieci, budowaniem dobrego kontaktu z nimi i odkrywaniem tego co lubią a czego nie... Dzisiejszy dzień był nieco zakręcony. Rano dzieciaki były rozbiegane, może przez to, że są podekscytowane powrotem do miasta i do ich mieszkania, ciężko było je opanować i czymkolwiek zaciekawić, ale jakoś powoli się to udało. Później wybrałyśmy się z nimi i z hostką na plac zabaw do Central Parku, po południu lunch w domu, trochę zabaw, malowanie farbami... Ale najważniejsza część dnia jaka nas czekała to wizyta nauczycielki starszego z chłopców. Hostka chciała, żeby wszystko wyszło idealnie. Niestety - z trójką dzieci nie zawsze da się, aby wszystko wyszło pięknie. Nie było oczywiście tragedii, jedynie co to najmłodszy trochę się ze mną wykłócał w pokoju. I tak właśnie jest, że raz świetnie się razem bawimy a innym razem po prostu krzyczy, płacze i nie da sobie nic powiedzieć...Życie jest ciężkie:D Na koniec dnia usłyszałam od hostki : "ah, ten dzień był tak zły... będę płakać". Stanęłam jak wryta i od razu sama pomyślałam "o nie kochana, to ja zaraz pójdę do parku i będę płakać". Pomyślałam sobie, że to oczywiście przeze mnie i że pewnie nie potrafiłam się zająć małym podczas wizyty nauczycielki. Zaczęłam przepraszać i powiedziałam jej, że w zasadzie nie było tak źle i że po prostu jeszcze ciężko mi jest go czasem odciągnąć kiedy ona jest w pobliżu. Po kilku minutach przyszła do mojego pokoju i przepraszała mówiąc, że skoro twierdzę, że nie było tak źle to może ona jest w błędzie. Zapytałam ją więc co konkretnie było złe, a ona na to, że wizyta nauczycielki przebiegła świetnie (gdzie dla mnie to była możliwie najgorsza część dnia), ale cały dzień według niej był zły, bo dzieciaki były męczące... Morał z tej historii jest taki - Amerykanie wyolbrzymiają i chyba nie przeżyli ciężkiego dnia pracy. Nie ma co brać sobie ich słów do serca. No i wcale nie chodziło jej o moją pracę, a o jej zdaniem zachowanie dzieci:) Na pocieszenie wybrałam się wieczorem do parku, podziwiać widok NYC po zmroku...


A teraz pochwalę Wam się jakie kochane mam dzieciaki :) Najstarsza zapytała mnie dziś czy nie chciałabym pożyczyć jej lampki nocnej, bo ma dwie i mogę jednej potrzebować w nocy, żeby nie było mi smutno :) Awwww *____*


Mam nadzieję, że urzekła Was moja historia. Następna prawdopodobnie w weekend, którego nie mogę się już doczekać i który mam wolny i zamierzam duuuuuuuuużo zwiedzać!
A teraz spadam spać, bo oczy mi się same zamykają...