Monday, August 24, 2015

Lot, orientation, pierwsze dni w USA...

Wsłuchuję się w  szum oceanu, zamykam oczy i cofam się myślami do dnia, w którym wszystko się zaczęło. 9 sierpnia o 17.20 (czasu polskiego) po raz pierwszy w życiu wsiadłam do samolotu i tym samym zaczęłam swoją (dotychczas) największą życiową przygodę ! Stres przed pierwszym w życiu lotem był nie do opisania! Jadąc na lotnisko miałam ochotę po prostu zniknąć, wycofać się, a kiedy dotarłam na miejsce ogarnęła mnie panika! Jednak stres szybko minął, ponieważ wszystko działo się tak szybko, że nie miałam czasu myśleć o tym, że boję się lotu i jak się później okazało wcale nie było się czego bać - o czym wszyscy mnie zapewniali! :) Leciałyśmy we trzy - ja, Asia i Flora, z którymi wcześniej znałam się tylko z Facebooka. Dzięki celnikom na lotnisku w Warszawie czas oczekiwania na lot minął nam bardzo szybko - zapewnili nam świetną zabawę robiąc "rutynową kontrolę bagażu" już po odprawie... Każda z nas znów musiała przekopać swoją walizkę, nie wspomnę o tym, że nie było łatwo znów upchać wszystko co z siebie zdjęłam po odprawie i zamknąć walizkę podręczną:D
Kiedy w końcu wylądowałyśmy na lotnisku JFK w Nowym Jorku, przeszłyśmy kontrole paszportów i odebrałyśmy bagaże wszystko zaczęło się dziać jak w jakimś śnie... Na lotnisku czekała na nas przedstawicielka APiA, która zaprowadziła nas na miejsce, z którego miał odebrać nas samochód. Nagle podjechał wielki czarny Cadilac i chciałabym móc zobaczyć teraz nasze miny jakie miałyśmy w tamym momencie :) ! Jadąc do hotelu każda z nas mówiła tylko, że nie wierzy w to co się dzieje...Do hotelu dotarłyśmy dość późno więc po odebraniu kluczy udałyśmy się każda do swojego pokoju, starając się nie obudzić śpiących już w nich dziewczyn, które przyjechały wcześniej. Na drugi dzień zostałam przywitana przez moją rodzinę kwiatami, które wysłali dla mnie do hotelu - to było na prawdę miłe! :):) 

Jeżeli chodzi o Orientation Days - wszystko wyglądało właściwie jak na filmie promującym APiA, pięknie i elegancko. Szkolenie przydatne aczkolwiek bardzo męczące. Pierwsze dwa dni były okropne ze względu na zmianę czasu i przyzwyczajenie się do nowych warunków, ale mimo wszystko bardzo miło wspominam te 4 dni w hotelu - poznałam wiele dziewczyn z różnych krajów jadących do przeróżnych miejsc w USA, z którymi mam nadzieję się jeszcze spotkać:) 




Najlepszym momentem w ciągu tych dni była oczywiście wycieczka po Nowym Jorku! Widok z The Top of the Rock, Times Square i oczywiście widok na Statuę Wolności i New Jersey wieczorem... wszystko to jest nie do opisania:) 

 Po czterech dniach przyszedł czas na to, by każda z nas poznała swoją host rodzinkę. Niektóre dziewczyny wyjeżdżały na lotnisko, inne na pociąg, inne czekały na swoje rodziny w hotelu, a jeszcze inne jak ja czekały na to, aż odbierze je kierowca wysłany przez host rodzinkę :D Muszę przyznać, że to był jeden ze smutnych momentów... Wszystkie osoby, które poznałam się rozjechały... zostałam jako jedna z nielicznych i miałam wrażenie, że nie wiem co mnie czeka... I ponownie jak w przypadku stresu na lotnisku - wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko, tak że nawet nie miałam czasu myśleć o stresie. Nim się obejrzałam siedziałam w czarnym Lincolnie, który wiózł mnie prosto na Upper East Side. Po 40 minutach jazdy dotarłam na miejsce. W mieszkaniu czekała na mnie obecna Au Pair mojej rodziny - Monika, z którą miałam spędzić dwa dni zanim wyruszymy do East Hampton poznać moją host rodzinę:) W dniu mojego przyjazdu wybrałyśmy się wieczorem na "powitalną" Margaritę i na krótki spacer do Central Parku, a następnego dnia dzięki Monice zobaczyłam kilka świetnych miejsc i od razu zakochałam się w tym mieście!


I przyszedł ten dzień, w którym w końcu miałam poznać moją host rodzinę! Obcych mi ludzi, z którymi dotychczas rozmawiałam kilka razy na Skypie i wymieniłam kilka maili... a teraz - mamy mieszkać razem i mam opiekować się ich dziećmi! Oczywiście znów niepotrzebnie się stresowałam, zostałam bardzo miło przywitana i muszę przyznać, że od razu dobrze czułam się w ich domu:) Mimo to pierwsze dwa dni, w których zderzyłam się z nową kulturą, barierą językową były dla mnie dość ciężkie. Dopadł mnie mały homesick, myślałam sobie, że to był ogromny błąd i że nie potrafię się tu odnaleźć. Oczywiście mogłam liczyć na wsparcie najbliższych, którzy nie pozwolili mi się załamać na dobre :D Dziś jestem już po pierwszym tygodniu pracy i jest świetnie!  Każdego dnia jest coraz lepiej. Dzieciaki (podobno) polubiły mnie chociaż wiem, że potrzebujemy jeszcze dużo czasu :) Ah! i zapomniałam wspomnieć, że oprócz tego mam jeszcze psa o imieniu Duffy, z którym także bardzo się polubiliśmy :)



1 comment: